Piątek, 11 czerwca 2021
Najstarszy
na świecie polskojęzyczny biuletyn
internetowy
1987 - 2021 Bardzo nieregularny REDAKCJA i Prenumerata: Czesław
Piasta redakcja@KomOTT.net
Niektóre numery archiwalne: http://www.KomOTT.net https://www.facebook.com/KomunikatyOttawskie Redakcja nie odpowiada za treść
podawanych ogłoszeń oraz treści i opinie
zamieszczone w listach czytelników. W sprawie listów
proszę kontaktować się bezpośrednio z autorami.
The editorial office
is not responsible for the content of advertisements,
the content and opinions contained in the readers'
letters. With regard to letters, please contact the
authors directly.
|
Komunikaty Ottawskie na Facebook i
Twitter Chcesz mieć codzienny kontakt z Komunikatami Ottawskimi - odwiedzaj stronę https://www.facebook.com/komunikaty.ottawskie - dołącz do friends lub kliknij na guzik "follow" KO na Twitter: https://twitter.com/Kom_OTT UWAGA: Komunikaty Ottawskie są rozsyłane z wielu kont poczty e-mail z powodu ograniczeń ilości adresów e-mail, na które wysyłana jest poczta w ciągu doby. Redakcja sprawdza dość nieregularnie pocztę zaadresowaną na adres inny niż redakcja@komott.net |
UWAGA: Komunikaty Ottawskie (KO) przygotowują się
do wielotygodniowego urlopu, który może rozpocząć się,
gdy tylko warunki na to pozwolą. Mam nadzieję, że uda
się zapowiedzieć tę przerwę w publikowaniu KO. |
Ogłaszaj
się w Komunikatach Ottawskich
Wszystkie
ogłoszenia są bezpłatne.
|
Dzisiejsze
wydanie na stronie internetowej (kliknij na
link): https://komott.net
Dla wielu osób może to być wygodniejsza forma czytania Komunikatów - sprawdź. |
Wspierajmy polonijne
biznesy
w tych trudnych
czasach!
W Ottawie obowiązują restrykcje kowidowe, ale można dokonywać zakupów w polskich sklepach. Są one odpowiednio przygotowane do zachowania warunków bezpieczeństwa. Wiemy, że polskie produkty spożywcze są najlepsze. Podobnie jak w
innych sklepach, obowiązują maski i
zachowanie 2 m odległości.
Poszczególne sklepy podają ile osób może przebywać wewnątrz sklepu jednorazowo. Kupuj w sklepach
polonijnych!
Korzystaj z usług
polonijnych biznesów!
|
Pierwszy etap
"otwierania" Ontario
rozpoczyna się dzisiaj,
piątek 11 czerwca 2021 Trzy etapy "otwierania" Ontario: https://news.ontario.ca/en/backgrounder/1000159/roadmap-to-reopen Planowane łagodzenie restrykcji rozpoczyna się dzisiaj, piątek, 11 czerwca 2021, w odstępach 3-tygodniowych (co 21 dni), ale powrót do szkół planowany jest dopiero we wrześniu ( Remote Learning to Continue across Ontario for the Remainder of School Year ). Więcej szczegółów o pierwszym etapie otwarcia Ontario: Ontario to Move to Step One of Roadmap to Reopen on June 11 Na fryzjera (w ramach personal care) musimy czekać do około 2 -5 lipca. Poniżej przykłady niektórych złagodzeń w pierwszym etapie, rozpoczynającym się 11 czerwca 2021.Wróciły zapisy na msze święte, gdyż zezwala się na obecność 15% wiernych w pomieszczeniu.
https://news.ontario.ca/en/backgrounder/1000159/roadmap-to-reopen |
Dziś dowiemy się:
Kto stanowił Trybunę Główną stadionu
Lechii i jak został uratowany honor
Układu Warszawskiego, oraz jakie "ksywki" nosili piłkarze i dlaczego dyrektor Lechii zamierzał kupić wędkę... Gdzie są chłopcy z tamtych lat..., c.d. Janusz
Charczuk
„Biografia z
ołówkiem, szkicownikiem i piłką
pod pachą"
Ustka, Słupsk, Gdańsk, Toronto Trybuna główna"Bonzowie współczesnego życia politycznego, administracyjnego, gospodarczego, intelektualnego. I oczywiście piłkarskie rodziny, a głównie żony niektórych moich kolegów" - tak wyglądała Trybuna Główna stadionu przy ulicy Traugutta. Przed Wami kolejna część wspomnień Janusza Charczuka.JANUSZ CHARCZUK, KOMDocent ze stoczniowcemKibice Lechii. Ci wspaniali kibice. Bez nich nie byłoby tej Lechii, którą pamiętam. Ci kibice reprezentowali wszystkie środowiska ówczesnego Gdańska, wszystkie grupy społeczne, kibicowali nam mężczyźni i kobiety, dzieci i staruszkowie. Nierzadkie były widoki, kiedy tatusiowie przychodzili na mecze ze swoimi pociechami w wózkach. Widziało się dziadków z wnuczętami siedzącymi pod zegarem albo pod akademią medyczną. Nie wiadomo było tylko, kto kogo przyprowadzał na mecz, czy dziadek wnuczka, czy odwrotnie. Wszystkich łączyło jedno: biało-zielone barwy, ukochana Lechijka. Wszyscy byli równi. Docent z Politechniki czy Akademii Medycznej siedział ramię w ramię z pracownikiem stoczni, czy jakiejś budowy. Razem dopingowali swoich ulubieńców, razem gwizdali, kiedy trzeba było gwizdać. Kto głośniej?! Rewia na trybunachTrybuna główna, środkowa, również miała swoich kibiców. Bonzowie współczesnego życia politycznego, administracyjnego, gospodarczego, intelektualnego. I oczywiście piłkarskie rodziny, a głównie żony niektórych moich kolegów. Podobnie jak na wszystkich stadionach świata, na wszystkich trybunach honorowych, oczywiście rewia mody i tego typu rzeczy. Recenzje naszych występów, opinie o poszczególnych zawodnikach, trenerach, czyli drużyna od strony kuchni (oczywiście żony wiedziały wszystko najlepiej). Czasami te opinie bywały trafne. No i oczywiście ówczesne media. Niezrównany, dziennikarz radiowy i telewizyjny, redaktor Jerzy Gebert. Swego rodzaju prekursor tego fachu. U nas, na Lechii, zaczynał swoją karierę dziennikarską. A kto nie pamięta Alberta Gochniewskiego, naszego Gocha. Szef działu sportowego "Głosu Wybrzeża", bardziej biało-zielony niż niektórzy z naszych działaczy. Albertku, chylę czoła przed Tobą. Na równorzędnym stanowisku w "Dzienniku Bałtyckim", redaktor Roman Stanowski. Duży znawca wybrzeżowego i krajowego futbolu. Moje specjalne wspomnienia, moje myśli, biegną do mojego serdecznego przyjaciela, Zbyszka Jaźwińskiego. Mistrzostwo GdańskaZbyszek zaczął bywać na Trybunie Głównej, kiedy ja już zakończyłem swoją karierę piłkarską. Piłka nie była jego domeną. Specjalizował się w piłce ręcznej, siatkówce i koszykówce. Pracował razem z "Gochem" w "Głosie". Kiedy pracowałem już jako inżynier architekt-projektant w Biurze Projektowym "Cukroprojekt", nasza biurowa drużyna brała udział w turnieju piłkarskim organizowanym chyba przez MKKF albo TKKF. Zdobyliśmy mistrzostwo Gdańska i miałem zaszczyt być członkiem tej drużyny. Zbyszek Jaźwiński z ramienia "Głosu Wybrzeża" obsługiwał tę imprezę. Napisał wtedy ciepły, rzeczowy artykuł o naszym "Cukroprojekcie" i naszej przygodzie piłkarskiej. Ostatni raz Zbyszka widziałem chyba latem 1982 roku. Odwiedził mnie w Stanach Zjednoczonych, w Chicago. Wspominkom nie było końca. Wrócił do Polski. Kilka miesięcy później Zbyszek zginął tragicznie w Gdańsku. Myślami jestem teraz z Basią, jego żoną, którą uwielbiał. Płaszcz typu reglanOpis ten nie byłby pełny, gdybym nie wspomniał o jednym z największych i najbardziej kolorowych kibiców Lechii. Nazywał się Zygmunt Kapica. Był krojczym w Domu Mody, róg Grunwaldzkiej i Wyspiańskiego. Krojczy w Domu Mody to figura. Od niego zależało kiedy garnitur czy spodnie będą gotowe, za 2 albo za 3 tygodnie. My, piłkarze mieliśmy tam "chody". Nierzadko bywało, że spodnie odbierało się na drugi dzień po złożeniu zamówienia i wzięciu pierwszej miary. Wszystko w imię Lechii. Zygmunt ubierał niemal całą kadrę Lechii. Był naszą pociechą. Kiedyś złożyłem nietypowe zamówienie. Zażyczyłem sobie, żeby Zygmunt uszył mi płaszcz. Ale nie zwykły płaszcz. Coś mnie pokusiło, żeby to był płaszcz typu reglan (specjalny krój ramion - p. Jakub Smug będzie wiedział o czym mówię). Zauważyłem, że nie szło to Zygmuntowi bardzo szybko i składnie. Było kilka przymiarek, jednak ramiona ciągle się marszczyły. Następna przymiarka, znowu się marszczy. Nie pomogły naciągania. Z chwilą kiedy Zygmunt pociągnął lewy rękaw, prawy zaczął się marszczyć jeszcze bardziej. Kiedy próbował naciągnąć prawy - lewe ramię wyglądało jeszcze gorzej. Zygmunt był wyraźnie załamany. Żal mi go było serdecznie. Powiedziałem: Zyga nie przejmuj się. Jeszcze nie jeden płaszcz będziemy szyli. Na tym się świat nie kończy. Popatrzył na mnie z niedowierzaniem, wreszcie uwierzył mi, że nie robię z tego żadnego problemu. Myślałem, że za chwilę rzuci mi się na szyję. Powiedział: "o to chodzi, a co to, wieżowiec żeśmy pobudowali"? Ta fraza, to powiedzenie weszło na stale do naszego, lechijskiego, repertuaru. Często podpieraliśmy się tym powiedzeniem w naszych codziennych sprawach. A już jak ktoś chciał Zygmunta "wypuścić", wtedy groził mu, że zamówi sobie płaszcz z ramionami w stylu "reglan". Oh, Zygmunt, Zygmunt, na pewno teraz tam, w niebie, jesteś tak samo zajęty, jak byłeś tutaj, kroisz i szyjesz przepiękne szaty aniołom. Mam tylko nadzieje, że żadnemu nie wpadnie do głowy zamówić sobie szaty a'la reglan.
Układ WarszawskiJako początkujący student wydziału architektury Politechniki Gdańskiej nie mogę nie wspomnieć o Politechnicznej Trójcy, która była nieodzowną częścią krajobrazu Trybuny Głównej. W środku siedział Rektor Politechniki, prof. Wacław Balcerski. Po jednej jego stronie siedział Prorektor do Spraw Nauczania, prof. Stanisław Rydlewski, po drugiej stronie rektora zasiadał kierownik Studium Wojskowego PG, płk Józef Oleszkiewicz. Jako student-szeregowy często musiałem się meldować w gabinecie płk Oleszkiewicza i z pierwszej ręki zdawać relacje z meczu, zwłaszcza jak był to mecz na wyjeździe. Z wojskiem nie było żartów. Oblanie egzaminu ze szkolenia wojskowego, groziło natychmiastowym poborem do wojska. Komisja Wojskowa i później jak w piosence: "Przyjedź mamo na przysięgę"... Aczkolwiek, było takie niepisane prawo, że jak się zaliczyło strzelanie na 5, nie było siły, żeby oblać egzamin z wojska. Do dziś nie rozumiem dlaczego do strzelania przywiązywano tak dużą wagę. Wygląda jakby od tego studenckiego strzelania zależały losy Układu Warszawskiego. Jedno ze strzelań utknęło mi bardzo w pamięci. Każdy dzień szkolenia wojskowego zaczynał się o godzinie 7 rano. O tej godzinie każdy student-żołnierz musiał być na zbiórce, na politechnice, później defilada, którą odbierał płk Oleszkiewicz i jego zastępca, płk Soszka. Po defiladzie regulaminowe zajęcia. Jutro mam wojsko, odbędzie się bardzo ważne strzelanie. Mam nadzieje znowu dobrze wystrzelać, wtedy mój dowódca kompanii, major W. odpieprzy się ode mnie. Budzę się rano, jest godzina 7. Oblewa mnie zimny pot, jestem spóźniony. Łapię taksówkę, gonimy na politechnikę, prawie na sygnale (kierowca okazał się kibicem). Po mojej kompanii ani śladu. Pojechali na strzelnice beze mnie. Melduję się u płk Oleszkiewicza, walę obcasami i sakramentalne: "Obywatelu płk, szeregowy Janusz Charczuk melduje swoje spóźnienie na strzelanie". Pułkownik widzi moje zdenerwowanie, mówi "tylko spokojnie, poszukaj mojego kierowcy". Znalazłem kierowcę, wsiadamy do "Warszawy" płk Oleszkiewicza, jedziemy ulicą Słowackiego (o ile się nie mylę strzelnica niebieskich beretów była na Brętowie). W drodze oczywiście rozmowy o drużynie, jakie samopoczucie, kto kontuzjowany, zgadywanki kto wystąpi w najbliższym meczu. Przyjeżdżamy na strzelnicę, strzelanie się rozpoczęło. Samochód Kierownika Studium Wojskowego majestatycznie zajeżdża na środek olbrzymiej polany. Zatrzymujemy się. Przez szyby samochodu widzę jak poszczególni dowódcy różnych studenckich kompanii biegną na złamanie karku w kierunku naszego samochodu. Dostrzegam też mojego "wodza" jak biegnie po wertepach. Wszyscy ustawiają się w regulaminowym szeregu, aby zameldować się u płk Oleszkiewicza. A może z płk Oleszkiewiczem przyjechał Minister Obrony Narodowej, Marszałek, inżynier architekt Marian Spychalski, kto wie? Płk Oleszkiewicz wysiada pierwszy z przedniego siedzenia szarej "Warszawy", później długo nic i wreszcie otwierają się tylne drzwi i wysiada student, szeregowy Janusz Charczuk. Niektórym dowódcom i kolegom studentom trudno było ukryć uśmiech. Mój dowódca kompanii tylko mocniej zagryzł szczęki i udaje, że mnie nie widzi. Płk Oleszkiewicz odbiera regulaminowy raport, prosi tylko mojego dowódcę kompanii, majora W., żeby umożliwił mi strzelanie poza kolejnością, bo za godzinę musimy być z powrotem na politechnice, bo płk Oleszkiewicz ma ważne spotkanie z Rektorem. I tym razem znowu nie zawiodłem płk Oleszkiewicza i mojego dowódcy kompanii majora W. I to strzelanie wykonałem na 5. Los i honor Układu Warszawskiego i tym razem został uratowany. Niech te karły imperialistycznej reakcji sobie nie myślą! Zawodnicy, przyjaciele, koledzy, działacze"Był ładny zwyczaj, że po każdym meczu ligowym w Gdańsku, cała drużyna jechała na wspólny obiad do restauracji Hotelu Orbis Monopol, na przeciw dworca kolejowego w Gdańsku" - tak wspomina, w kolejnej części, zwyczaje panujące w klubie w latach 60-tych Janusz Charczuk.Ligowe salonyW momencie kiedy wszedłem do drużyny, byłem najmłodszym zawodnikiem. Myślę, że byłem dobrze ułożony, wyniosłem z domu szacunek dla starszych. W pewnym momencie znalazłem się wśród ludzi, o których do niedawna czytałem tylko w gazetach sportowych. Reprezentanci Polski. Moi idole. Zacząłem się ocierać o najlepsze piłkarskie towarzystwo w Polsce, zarówno poprzez przynależność do wąskiej kadry Lechii, a więc codzienne treningi, obozy, zgrupowania, jak też występując przeciw gwiazdom z innych drużyn: Legii Warszawa, Wisły Kraków, Górnika Zabrze, Polonii Bytom, Ruchu Chorzów, Cracovii, ŁKS-u Łódź, Pogoni Szczecin, Polonii Bydgoszcz, Arkonii Szczecin, Odry Opole, Lecha Poznań, Stali Mielec, Stali Rzeszów itp. Był to niewątpliwie duży krok dla chłopca z ulicy Marynarki Polskiej w Ustce. Takie nazwiska jak Ernest Pohl, Kaziu Trampisz, Szymborski, Jarek, Wyrobek, Faber, Brychcy, Kempny, Zientara, Strzykalski, Szymkowiak, Stefaniszyn, Hachorek, Baszkiewicz, Foltyn, Marian Norkowski, Szoltysik, Lentner, "Burza" Szczepanski, Soporek, Kielec, Kostka, Jasiu Liberda, Kowalik, Oslizlo, "Jana" Jankowski, Floreński, Wilczyński - mówią za siebie. BruderszaftNo i oczywiście nasi - Roman Korynt, laureat plebiscytów na najlepszego piłkarza Polski, Bodzio Adamczyk, Zyga Gadecki, Władek Musiał, Heniek Gronowski, Roman Rogocz, Kazio Frąckiewicz, Czesiu Nowicki, Jurek Apolewicz, Czesiek Lenc - "Hanys", Heniek Wieczorkowski - "Wicher", czy Hubert Kusz - "Śruba". W tym czasie, Roman Korynt był chyba jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym stoperem w Europie. Podobną opinię wyraził środkowy napastnik Realu Madryt, legendarny Di Stefano. I właśnie w takim towarzystwie wypadło mi bywać. Nie ukrywam, był to dla mnie duży zaszczyt. Po jakimś czasie stałem się integralną częścią tego ekskluzywnego klubu polskiej ekstraklasy. Początkowo do moich starszych kolegów zwracałem się per "pan". Przyznaję, że brzmiało to na początku trochę śmiesznie, kiedy wychodząc na wolne pole darłem się na cały głos: "Panie Jurku jestem", czy też "Panie Czesiu, po lewym". Dopiero po strzeleniu paru bramek nastąpił swoisty "bruderszaft" i zacząłem się do nich zwracać po imieniu. Zresztą pozwolili mi na to. Kaszub z AmerykańcemMyśląc o moich kolegach-piłkarzach nie sposób nie wspomnieć o przydomkach jakie nosiliśmy i jakich używaliśmy na co dzień, w naszej codziennej komunikacji. O dziwo te przydomki przetrwały próbę czasu i do dzisiaj nic nie straciły na aktualności. Niektóre z nich tak przylgnęły do nosicieli, że nawet niektóre żony zaakceptowały i następnie zaadoptowały te wdzięczne nazwy. Bo czyż niewdzięcznie to brzmi jak piłkarska połowica zwraca się: "Baryła, czy mógłbyś mi zrobić pranie, bo ja chcę obejrzeć ten program?" Nie będę tutaj robił odnośników do poszczególnych nazwisk, bo nie o to chodzi. A więc był w drużynie (kadrze): Apek, Amerykaniec (albo Edi), Bródka, Cesku albo Śledzik, Czubek, Dawidek, Dzięcioł, Frącek, Gacek, Kaczor, Kali, Łukasz (czego szukasz), Hanys, Kaszub, Kunik, Małpa (albo Adam), Metek, Maksiu, Wujo, Piola, Ptyś, Śruba, Sajmon, Student za 5 groszy (albo Architekt, albo Antek), Wasik, Wicher, Żyleta (albo Flimon). Te pseudonimy, jak nie trudno zauważyć, obejmują okres całej mojej czynnej kariery piłkarskiej, nie tylko okresu pierwszoligowego. Trenerzy i działacze również mieli swoje przydomki, z którymi ich utożsamialiśmy. A więc, z tego co pamiętam, wśród trenerów mieliśmy Kiciarza, Placka, Pitera, kapitana Nemo (albo DaDa), Tranzystora. Nie wspomnę tutaj jakie przezwisko daliśmy naszemu zagranicznemu trenerowi Szolarowi. W jego ojczystym języku, czyli węgierskim było to brzydkie przekleństwo, czyli poprzestańmy na tym i nie cytujmy. Wśród działaczy cała Polska znała legendarnego Bajoka, czyli naszego "kierowniczka". Od morza po góry, od wschodu do zachodu. Nawet własna córka nazywała go tym pseudonimem. W przypływie dobrego humoru nazywała go zdrobniale Bajoczek. Ja też zwracałem się do niego zdrobniale per "Kierowniczku". Był też "Jarząbek", najgłówniejszy w naszej Lechii, wielkiej klasy osobowość. Był również Napoleon, prezes, który jak się później okazało poza niskim wzrostem nie wiele miał wspólnego z wielkim wodzem i strategiem. Wręcz przeciwnie, zgotował naszej Lechii Waterloo, za jego kadencji spadliśmy do drugiej ligi. Był też Długi albo inaczej Magiczne Oko, czyli Kierownik Sekcji Piłki Nożnej. Wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. Wśród etatowych pracowników biura Lechii był Olek Cz., czyli "Lalipulek". Wspaniały facet, dusza człowiek, kolega, przyjaciel. Jak chciało się coś załatwić, to o każdej porze dnia i nocy można było na niego liczyć. Ryby zamiast meczuDyrektor inż. Michał Jarząbkiewicz, czyli "Jarząbek", jak go między sobą nazywaliśmy, był w tym czasie najważniejszą osobistością w gdańskim budownictwie. Był dyrektorem Gdańskiego Zjednoczenia Budownictwa, wspaniały fachowiec, wieloletni prezes Lechii, wieloletni kierownik sekcji piłki nożnej, wielki przyjaciel piłkarzy, wielki przyjaciel wszystkich sportowców. Oczywiście pan dyrektor Jarząbkiewicz był stałym gościem na niemal wszystkich meczach Lechii. Nierzadko pojawiał się też na naszych meczach wyjazdowych. Na meczach w Gdańsku nie bywał na Trybunie Głównej. Stał zazwyczaj w tunelu pod zegarem, najczęściej z p. Antosiem Kaptowancem (nasz gospodarz, przyp.). Zazwyczaj po przegranym meczu w Gdańsku (bo jak wiemy i takie się zdarzały), zapowiadał, że w poniedziałek wybiera się do sklepu sportowego i kupuje sobie wędkę i groził, że zamiast na nasze mecze będzie jeździł na ryby. Oczywiście na następnym naszym meczu w Gdańsku, jak gdyby nigdy nic, pojawiał się jak zwykle na "swoim" miejscu w tunelu pod zegarem. Do dzisiaj nie wiem, czy kiedykolwiek kupił sobie tę wędkę. I już się chyba nie dowiem. Obiad w MonopoluPoprzednio wspomniałem o obozie przygotowawczym, czy jak kto woli obozie kondycyjnym w Pucku, nie najlepiej zorganizowanym, gdzie z Czesiem Nowickim kupowaliśmy sobie kaszankę. Ale tutaj muszę od razu dodać, że nie zawsze tak było i nie tylko sama kaszanką człowiek żył. Większość naszych obozów i zgrupowań przedmeczowych była na wysokim poziomie. Była to ekstraklasa. Mówię tu oczywiście o okresie pobytu Lechii w ekstraklasie. Był ładny zwyczaj, że po każdym meczu ligowym w Gdańsku, cała drużyna jechała na wspólny obiad do restauracji Hotelu Orbis Monopol, na przeciw dworca kolejowego w Gdańsku. Rejon ten obecnie wygląda zupełnie inaczej niż za "naszych" czasów. Nie ma już Hotelu "Monopol", prawdopodobnie nie ma też już tych kelnerów, tych samych szatniarzy i tych samych babć klozetowych. Po każdym z meczów każdy z nas czuł się w obowiązku, aby być na tym obiedzie czy jak ktoś woli kolacji, jeśli mecz odbywał się w późniejszych godzinach, zwłaszcza w lecie. Mieliśmy tam zawsze zarezerwowana salkę, wśród personelu zawsze było kilku kibiców, zwłaszcza kelnerów. Jak pamiętam restauracja ta słynęła z wyśmienitej kuchni. Zaczarowana dorożkaBardzo miło wspominam nasze mecze wyjazdowe do Krakowa. Czasami bywało tak, że jechaliśmy tam dwa razy w roku, raz do Wisły i raz do Cracovii. Zazwyczaj wyjeżdżało się w piątek wieczorem, pociągiem sypialnym i po przespanej nocy wypoczęci wysiadaliśmy rano w Krakowie. Kraków zawsze miał i mam nadzieje ciągle ma tę niepowtarzalną swoistą atmosferę, pełny urokliwych zakątków, uliczek, kawiarenek, gdzie od czasu do czasu pojawiała się "Zaczarowana Dorożka, Zaczarowany Dorożkarz i Zaczarowany Koń". To wiemy tylko z opowiadań, bo "Zaczarowana Dorożka, Zaczarowany Dorożkarz i Zaczarowany Koń" pojawiali się tylko w nocy, a jak wiemy przed meczem musieliśmy być najpóźniej o godzinie 22.00 w łóżkach. Czasami mieszkaliśmy w słynnym Hotelu Francuskim, czasami szliśmy na obiad do nie mniej słynnego "Wierzynka". Naszą ulubioną kawiarnią w Krakowie była "Jama Michalikowa", pełna pamiątek po "cyganerii krakowskiej", "Zielonym Baloniku" i innych luminarzach polskiej kultury. Albo szliśmy do "Piwnicy Pod Baranami", gdzie wodzirejem bywał niezrównany Piotr Skrzynecki, kabaretowy geniusz, taki trochę współczesny Stańczyk. Dlatego właśnie wspominam Kraków (i chyba nie tylko ja) z takim rozrzewnieniem. W następnym odcinku: Jak wyglądały zgrupowania i kogo Lechia zdegradowała do II ligi oraz jak Janusz Charczuk godził życie piłkarza i studenta Politechniki Gdańskiej. c.d.n. Janusz Charczuk jancharczuk@gmail.com |
Looking for your second dose?Who can currently get the COVID-19 vaccine?
More information and booking available at the below link: https://www.ottawapublichealth.ca/en/public-health-topics/covid-19-vaccine.aspx Powyższa strona internetowa przetłumaczona na język polski (kliknij na link): UWAGA: Tłumaczenie może nie działać w niektórych przeglądarkach internetu. Działanie sprawdzone w Google Chrome i Firefox. https://www.ottawapublichealth.ca/en/public-health-topics/covid-19-vaccine.aspx - w języku polskim |
Komunikaty Parafii Św. Jacka
Odrowąża w Ottawie
Biuro
parafialne 613-230-0804 office@Swjacek.ca
Biuro jest zamknięte, ale można kontaktować się telefonicznie lub przez e-mail. Adres: 201
LeBreton St. North, Ottawa,
ON K1R 7H9
Transmisja
Mszy Świętych z kościoła Św. Jacka
Odrowąża w Ottawie
Będą transmitowane wszystkie
msze święte. Poniżej godziny regularnych
mszy świętych:
W archiwum na Youtube można będzie
znaleźć jedynie niedzielne msze święte z godz.
10:00.
Archiwum
mszy świętych: https://www.youtube.com/channel/UCo3oLZinBsfEnQiOsM7FfGw
Wpłaty
"na tacę" i inne datki na cele parafii
poprzez parafialną witrynę internetową
Przy obecnych restrykcjach,
praktycznie jedynymi metodami, którymi
możemy wspomagać naszą parafię są datki
poprzez internetową stronę Paypal, czeki
wysłane pocztą lub wrzucone do skrzynki przy
plebanii.
W celu
złożenia datku "na tacę" należy kliknąć na
stronie https://swjacek.ca
na "Ofiara na kościół" w prawym górnym
rogu
|
Komunikaty Ottawskie - 11 czerwca
2021